z wiatrem będę mu posyłać pocałunki, wierząc, że wiatr muśnie jego twarz i szepnie mu do ucha, że ja ciągle czekam... i chodź żałośnie kończą mi się siły to nie potrafię pozbyć się tej głupiej nadziei, te pieprzonej myśli że wszystko się ułoży i że będzie z nawiązką nam w tej naszej miłości... To będą nowe czasy, te w których zawsze pierwsza łyżka Twego nowo otwartego jogurtu będzie należeć do mnie... głupia jestem, serce kłoci mi się z rozumem... cóż, zaczynam ten zbiór siebie, Nie jestem już tak perfekcyjna jak wcześniej, nie potrafię już tak pięknie żyć, nie potrafię szczerze się śmiać. Ale jestem. Wstaje z łóżka żeby przeżyć kolejny cholernie pusty dzień. Tęsknie i nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie. Upijać się? Spać całe tygodnie? Zapamiętywać się w aktywności aż do amoku? Modlić się nieustannie? PRZYJEDŹ to się nawrócę...
kocham go wciąż.